To nieprawda, że decydując się na mieszkanie w Warszawie trzeba pożegnać się z częstym obcowaniem z naturą. Po pierwsze dla chcącego nic trudnego. Po drugie, jeżeli nie w samej Warszawie, to zaledwie w odległości pół godziny od jej granic można znaleźć naprawdę mnóstwo powodów, by wyrwać się gdzieś na łono natury. Pogoda nam naprawdę dopisuje, więc aż żal nie korzystać! Może gór tu nie ma, ale za to liczba rzek naprawdę nas rozpieszcza. Co powiecie na spływ kajakowy Wkrą?
Nigdzie nie odpoczywam tak jak w górach. Nie ukrywam, że mieszkając w Warszawie trochę mi ich brakuje. Na szczęście są rzeczy, które sprawiają mi prawie taką samą frajdę, jak na przykład dłuższe wycieczki rowerowe. Wsiadam na rower, wyjeżdżam z miasta i cieszę się wiatrem we włosach. Wokół Warszawy naprawdę jest gdzie jeździć! To dosyć niezwykłe, że mieszkając w jednej z europejskich stolic wsiadamy pod blokiem na rower i za pół godziny możemy przemierzać ścieżki puszczy. Dzisiaj nie zabiorę Was do Kampinosu (to innym razem 😉 ). Pojedziemy na wschód. Tam gdzie bagna i torfowiska. No to co? Warszawa na rowerze brzmi jak dobry plan na weekend? : )
Idziemy na targ! Kiedy kupować owoce i warzywa? Kalendarz sezonowości
23 kwietnia 2018Targowiska są nieodłącznym elementem każdego miasta. Mało tego! Nawet żadna dzielnica nie obędzie się bez hali lub targowiska, w których niezliczone ilości osób przewijają się w poszukiwaniu najlepszych owoców, warzyw i innych świeżych produktów. Ale.. no właśnie? Kiedy są najlepsze? Żyjemy w czasach, kiedy wszystko mamy dostępne przez cały rok. Nawet na targu możemy spotkać owoce lub warzywa, które nie powinny o tej porze roku się tam pojawiać. Nie jest niczym odkrywczym, gdy stwierdzę, że żeby żyć w mieście zdrowo trzeba robić to z głową. W dzisiejszym wpisie pomogę Wam rozeznać się, jak żyć w mieście chociaż odrobinę zdrowiej i kupować owoce i warzywa właśnie wtedy, kiedy są najlepsze. Na końcu znajdziecie kalendarz sezonowości, który możecie sobie wydrukować jako ściągę ; )
Na ciepłą i słoneczną wiosnę czekam w tym roku z wyjątkową niecierpliwością. Nie mogę się doczekać długich spacerów i godzin spędzonych na powietrzu. Warszawa jest piękna wiosną, a do tego ma tyle do zaoferowania. Podejrzewam, że myślicie tak samo, bo inaczej pewnie by Was tutaj nie było. Podobnie jak przyroda, po zimie miasto budzi się do życia i staje się wszystkim tym, od czego odpoczywało uśpione przez zimowe miesiące. Snując plany na te ciepłe miesiące myślałam o tym, co wiosną w Warszawie najbardziej lubię. I jest tego trochę.
Wiosna nieśmiało zagląda nam przez okna. Już niebawem uderzy pełną mocą, a nam zmęczonym po zimie pewnie trochę trudno w to uwierzyć i zebrać w sobie chociaż trochę więcej spontanicznej energii. Ja przez ostatnie tygodnie ze względów zdrowotnych zdecydowałam się na bardzo rygorystyczny detoks organizmu. Możecie to pochwalać lub nie, ale jedno jest pewne – dzięki temu sprawdziłam dla Was prawie wszystkie miejsca ze świeżymi sokami w Warszawie i dzisiaj polecę Wam kilka z nich! : )
Łał, jak ten czas szybko leci! Dokładnie rok temu udostępniłam tutaj swój pierwszy wpis. Z drżeniem serca kliknęłam „Opublikuj” w jeszcze nie do końca znanym mi panelu WordPressa. Jednak prawdziwy stres czekał mnie tak naprawdę parę dni później, kiedy postanowiłam przełamać się i wyjść z blogiem do ludzi, do moich znajomych, których opinii i reakcji bałam się najbardziej. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak fajną i wartościową przygodą okaże się to całe blogowanie.
Kiedy w Warszawie pojawiły się rowery miejskie, nikt nawet nie marzył o miejskich samochodach w podobnym modelu. Jakiś czas później, kiedy usłyszeliśmy pierwszy raz o car sharingu, mało kto wierzył, że ktoś ten pomysł zrealizuje, a samochody na minuty w mieście się przyjmą. Od jakiegoś czasu car sharing nie jest już głupim marzeniem. Najpierw Kraków, teraz Warszawa. Miejskie samochody, które, gdy raz zobaczysz, zaczniesz rozpoznawać wszędzie. Koniecznie musicie poznać to genialne rozwiązanie i zacząć z niego korzystać!
Kiedy to piszę na dworze okrutnie leje deszcz. Leje tak bardzo, że ludzie poskładali już parasole dochodząc do wniosku, że to chyba po prostu nie ma sensu. Pada z góry, z boku, samochody opryskują ludzi nawet od dołu. Lipiec nie jest zbyt łaskawy i prędzej zachęca do siedzenia z nosem w książce, niż biegania boso po parku. Mimo to udało mi się spędzić ten miesiąc bardzo przyjemnie. Zobaczcie sami.
Piszę tu dla Was już jakiś czas, a wciąż nie podzieliłam się z Wami, skąd wziął się pomysł na tego bloga.
Wiecie, że kiedy byłam mała, rodzice wołali na mnie „powsinoga”? Zawsze byłam ciekawa swojego otoczenia i potrafiłam zniknąć na pół dnia łażąc z koleżankami po okolicznych łąkach, pagórkach i lasach. Kiedy przeniosłam się do miasta, nic się nie zmieniło. Po przyjeździe do Warszawy nie mogłam pojąć, dlaczego tak dużo moich znajomych, przyjezdnych studentów, ogranicza swoje życie w tej fascynującej miejskiej dżungli do przejazdów między mieszkaniem a uczelnią i Dworcem Centralnym. Wielu z nich nie znało nie tylko miasta, ale także swojej najbliższej okolicy.
Tegoroczna wiosna była dla mnie okropnie pracowita. Na studiach realizowałam prawie dwa semestry w jeden, więc podczas sesji prawie nie wiedziałam, jak się nazywam. Na miesiąc wyłączyłam się z życia towarzyskiego (mam teraz wrażenie, że z życia w ogóle, bo mało co z tego miesiąca pamiętam) i nie istniało praktycznie nic poza studiami. Do tego doszło parę innych spraw, więc nic dziwnego, że pod koniec czerwca czułam, że niczego nie potrzebuję tak bardzo, jak odpoczynku na łonie natury. Mega spontaniczna decyzja wyjazdu rzuciła nas na…